ZREALIZOWANO W RAMACH PROGRAMU STYPENDIALNEGO MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO – KULTURA W SIECI
W mojej pracy doktorskiej poruszałam tematy zniszczenia, destrukcyjnego upływu czasu czy sił natury. W wyniku tych przemyśleń odkryłam, że te tematy były w mojej twórczości obecne właściwie od zawsze, takze w tradycyjnych pracach na płótnie. Mimo, że przestrzenne prace malarskie powstałe w latach 2015-2018 nie były bezpośrednio narażone na te naturalne, niszczące czynniki, a ja jedynie za pomocą farb i innych materiałów tymi procesami się jedynie inspirowałam, to pomysł by sprawdzić jak byłoby naprawdę wciąż był w mojej głowie. Stypendium „Kultura w sieci” jest ku temu wspaniałą okazją i motywacją do spróbowania kolejnych, nowych dla mnie obszarów.
Dlatego od początku czerwca w moim ogrodzie stoi jedna z brył z naniesioną wartstwą malarską. Wykonana jest ze sklejki na drewnianej konstrukcji i jest pusta od spodu. Jej wymiary to 40x40x40 cm. Na sklejkę naniosłam klej kostny i grunt kredowo-klejowy, który następnie szlifowałam (by zgubić łączenia i fakturę) i malowałam. Oprócz farb akrylowych użyłam bezbarwnej żywicy epoksydowej oraz papierowych chusteczek, kleju wikol, a także czarnej emalii.
Regularnie będę fotografowała obiekt, dzielila się refleksjami, sprawdzała czy zachodzą jakieś zmiany, z nadzieją, że z czasem natura niejako przyjmie bryłę z powrotem i przestanie ona istnieć w obecnej, wykreowanej przeze mnie formie.
Minęło już około półtora miesiąca od momentu, gdy jeden z moich obiektów malarskich umościł się na trawniku w ogrodzie. Mimo ulew i spiekoty na przemian, zmiany są niewielkie, widoczne zapewne wyłącznie dla mnie, która regularnie patrzy na obiekt przez obiektyw aparatu. Sądziłam, że natura szybciej upomni się o „swoje”, tymczasem wytwór kultury z uporem przeciwstawia się działaniu czasu i warunków atmosferycznych. Z zaufanych źródeł wiem, że sklejka wykorzystywana jest między innymi do budowy jachtów, niemniej wciąż mam nadzieję na zmiany… choć już teraz wiem, że przyjdzie mi na nie długo czekać. Eksperyment jednak nie traci dla mnie sensu, ani mocy, wydłuża się jedynie jego czas. Do skutku będę zamieszczała tu kolejne zdjęcia, cierpliwie czekając na totalną degradację mojej pracy przez siły natury.
Mijają trzy miesiące od początku procesu „pochłaniania” bryły. Zmiany są bardzo niewielkie… Biel kubika pozostała wręcz bez zmian, czernie i szarości również. Jedynie żywica epoksydowa, którą zastosowałam zmieniła kolor z bezbarwnego na bursztynowy, zaczęła nieznacznie pękać i odchodzić od podłoża. Z zaskoczeniem stwierdzam, że zdecydowanie dłużej potrwa mój eksperyment, ale będę go kontynuowała do skutku, bez względu na czas i okoliczności. Będę fotografowała bryłę wśród jesiennych liści, a potem pokrytą śniegiem. Może za rok, za dwa, moja praca, sztuczny wytwór rąk ludzkich i substancji chemicznych jakimi są farby, podda się procesowi „starzenia”, odpuści w tej nierównej walce, wtopi się w podłoże, a z czasem zniknie.
Nasuwa się refleksja o tym jak natura mimo wszystko czasami pozostaje bezbronna wobec ludzkich działań. Sklejka nasączona żywicami, utwardzana, malowana przeze mnie akrylową farbą jest poniekąd jakby pokryta „plasitkopodobną” mazią opierającą się naturalnym procesom gnicia. Przypadkowo pozostawione na dłuższy czas na zewnątrz elementy meblowe czy skrzynka elektryczna, którą mijam codziennie w trakcie spaceru zdecydowanie szybciej pokrywają się mchem, rdzewieją czy matowieją pod wpływem wilgoci. Tymczasem bryła trwa niezmiennie wbrew moim zamierzeniom.
Zapewne nie będzie ona jak plastikowa torebka czy jednorazowa słomka. Nie wytrzyma aż tyle, ale wytrzyma dłużej niż się spodziewałam…
Dosłownie dzień po tym jak zrobiłam ostatnie zdjęcia, pisząc przy okazji kilka słów o moich działaniach, zastałam taki oto widok białej kostki (poniżej). Chyba pierwszy raz w życiu poczułam taki napływ absurdu, że na własnej skórze poczułam prawdziwość powiedzenia „nie wierzyć własnym oczom”. Końcówkę sierpnia spędzałam w towarzystwie dwóch miłych panów wykańczających moje betonowe schody żywicą epoksydową. Panowie raz po raz wychodzili zapalić, a ja dotrzymując im towarzystwa, odpowiadałam co to za kostka i po co. Na dźwięk słowa „żywica” dosłownie zaświeciły im się oczy. Tłumaczyłam, że to eksperyment, że ku mojemu zdziwieniu nic się z kostką nie dzieje i zupełnie się nie niszczy. No może poza nieszczęsną żywicą, która zaczęła pięknie pękać i brązowieć. Minęło kilka dni i chyba dnia ostatniego panowie koniecznie chcieli zostawić po sobie ślad i przyłożyć swój pędzel do mojej pracy, a skoro akurat została resztka materiału… to nie może się przecież zmarnować. Nie pytając po prostu to zrobili. Zamalowali kostkę na biało, dumni z siebie i szczęśliwi, że teraz to napewno nic się już jej nie ruszy. Po oczywistym szoku, nadal powtarzam sobie, że trudno, że to wartość dodana. Pozostały mi zdjęcia z lata i dalsze obserwacje w nowej, zimowej odsłonie.
Styczeń. Zima w pełni, lecz to niejako pierwszy śnieg, który został na dłużej. Pod jego naporem i pod wpływem wilgoci żywica pęka, farba odskakuje. Dzieje się destrukcja. Nie mogę doczekać się chwili, gdy śnieg stopnieje a ja będę mogła zaobserwować te wszystkie fascynujące zmiany. Natura woła przedmioty do siebie…